Kiedy słucham opowieści naszych wielodzietnych ojców i mam, działaczy, od razu mi lżej. Wszyscy mamy podobne problemy i podobne radości. Trochę dzięki temu wsparciu urodziło się nasze piąte dziecko Franek. Poza tym lubię sama o sobie decydować i mieć wpływ na rzeczywistość.
- Dlaczego zaangażowałaś się w działalność Związku Dużych Rodzin Trzy Plus w Poznaniu?
- To długa historia. Jeszcze przed ślubem poznałam kilka rodzin wielodzietnych, takich w których było więcej niż troje dzieci. Przyglądałam się im z ciekawością. Sama pochodzę z klasycznej rodziny 2+2 i taki gwarny świat był mi dość obcy. Te duże rodziny zafascynowały mnie i pomyślałam, że też bym tak chciała. Na szczęście okazało się, że mój przyszły mąż również lubi dzieci. Kiedy na świat zaczęły przychodzić nasze dzieci, pierwszych dwoje, wszyscy wokół byli zadowoleni: dziadkowie, sąsiedzi, znajomi z pracy. Mówili: “macie chłopca i dziewczynkę, to znaczy że wszyscy w domu już są". Kiedy rodziło się Józek - nasze trzecie dziecko, akceptacja w otoczeniu była już mniejsza, a przy czwartym dziecku – Pawle, niektórzy nam współczuli, a inni nad nami płakali, załamywali ręce. To był dla mnie szok. Przecież my tych dzieci chcieliśmy, byliśmy zdrowi, mieliśmy dość dobre warunki materialne. Zaczęłam się zastanawiać z czego ta niechęć, lęk otoczenia wynika. Wtedy zaczęłam szukać innych wielodzietnych rodzin, żeby się przekonać, czy tak da się żyć. Trafiłam też gdzieś w internecie na wywiad z Joanną Krupską i postanowiłam zapisać się do Związku Dużych Rodzin 3+.
- I to pomogło?
- Właściwie na początku nic to nie zmieniło. Nie miałam kontaktu z innymi osobami z ZDR. Wszystko był wirtualne, aż do czasu, gdy otrzymałam zaproszenie na spotkanie w Poznaniu. Okazało się, że była to próba założenia koła poznańskiego. Próba nieudana, bo przyszły tylko 2 osoby. Ale wtedy poznałam Radka Waszkiewicza z zarządu Związku, który opowiedział trochę jak funkcjonują już istniejące w Polsce koła. To dodało mi chęci do działania. Na następne zebranie zaprosiłam już znajomych i koło udało się założyć. Pojawiło się wtedy kilka osób z którymi pracujemy do dziś.
- Kiedy to było?
- Sześć lat temu, w 2012 roku. Wtedy klimat wokół wielodzietności w Polsce był zupełnie inny. Pamiętam pierwszy postulat: zmienić definicję rodziny, która występowała w regulaminach miejskiego zoo, czy stadionu. Te regulaminy przewidywały, że na bilet rodzinny można wejść z maksymalną liczbą 2 dzieci. Trzecie dziecko dostawało dosłownie bilet w innym sektorze (śmiech). Drugi postulat - przeciwdziałać mowie nienawiści wobec wielodzietnych i promować pozytywny wizerunek dużych rodzin. Mieliśmy też, wtedy tak nam się wydawało, dość ekstrawagancki postulat: udostępnić buspasy dla rodzin wielodzietnych.
-Czy udało się je zrealizować?
-Definicję rodziny w miejskich instytucjach zmieniono bardzo szybko. Zbiegło się to z pracami nad miejską kartą rodziny dużej w Poznaniu. Świadomość urzędników i radnych, dzięki kontaktom z rodzinami, mocno się zmieniła. Pamiętam ich zdziwienie, gdy okazało się na co wydały pieniądze rodziny biorące udział w eksperymentalnym programie pomocowym. Jedna z rodzin kupiła instrumenty swoim dzieciom, uczniom szkoły muzycznej, a inna zainwestowała w kursy językowe. Jeżeli chodzi o wizerunek rodzin wielodzietnych nadal jest wiele do zrobienia. Gdy patrzę jednak na reklamy, w których od niedawna zaczęli się pojawiać rodzice trójki dzieci, to myślę, że jesteśmy na dobrej drodze.
-A co z tym troszkę niecodziennym postulatem dotyczącym buspasów?
- Początkowo wszyscy się z nas śmiali: media robiły z tego takie zabawne newsy, urzędnicy pukali się w głowę i mówili, że trzeba by ustawę zmienić, a to nie pozostaje w ich mocy. My też w końcu uznaliśmy, że to gra niewarta świeczki. I nagle, rok temu okazało się, że Poznań eksperymentalnie wprowadza możliwość jazdy buspasem dla samochodów, w których jedzie co najmniej troje podróżnych. W innych miastach to rozwiązanie już przetestowano. Ta sprawa, w sumie dość marginalna, jest dobrym przykładem na to, że mamy wpływ na rzeczywistość. Czasem wydaje się, że mówimy, a nikt nie słucha, ale jednak warto powtarzać jak mantrę pewne rzeczy fundamentalne.
- Na przykład jakie?
- Że dobrze jest mieć dzieci, budować z nimi więzi w ich wieku najmłodszym. Zwolennicy opieki żłobkowej nie mogą pojąć, że rodzic wielodzietny, który nie pracuje zawodowo, pracuje bardzo ciężko w domu. Jak słyszę o matkach "siedzących w domu z dziećmi" podnosi mi się ciśnienie. My jako rodzice chcemy sami podejmować decyzje dotyczące naszych rodzin, bez presji z zewnątrz, państwa, czy gminy. Wiemy zwyczajnie lepiej co w danym czasie jest dla nas dobre, potrzebne.
- Czym zajmujecie się jako poznańskie koło w tej chwili?
- Część z nas jest zaangażowana w realizację projektu "Duże Rodziny Razem", na który Odział Wielkopolski ZDR3 + otrzymał dotację Funduszu Inicjatyw Obywatelskich. Pracujemy też w Radzie Rodziny Dużej, opiniodawczym ciele przy Prezydencie Miasta Poznania. Współpracujemy również z panią Alicją Szcześniak - pełnomocnikiem Prezydenta Miasta Poznania ds. Rodzin Wielodzietnych. W miarę możliwości pomagamy rodzinom w trudnych sytuacjach życiowych. Duży w tym udział ma właśnie pani Alicja. Czasem organizujemy spotkania integracyjne i szkolenia dla rodziców. Wiele uwagi poświęciliśmy w ostatnim czasie polityce mieszkaniowej Poznania. Mieszkania, a właściwie ich brak, to duża wielodzietnych bolączka. Dużo energii pochłonęła sprawa organizacji w mieście opieki nad dziećmi do lat 3. Poznań wydaje duże środki na finansowanie żłobków. Do jednego dziecka dokłada około 700 zł miesięcznie. Z tymże zdecydowana większość rodziców nie chce posyłać dzieci do żłobka. O tym mówią statystyki. I choć ci rodzice są też podatnikami, nie uzyskują żadnego wsparcia w opiece nad najmłodszymi dziećmi. My uważamy, że wszyscy rodzice dzieci do lat 3 powinni być wspierani przez miasto, niezależnie od tego jaką formę opieki wybrali dla swoich dzieci, czy to dzieci zostają w domu z mamą lub tatą, czy z babcią, czy rodzice decydują się zatrudnić opiekunkę, czy posłać dziecko do klubiku lub żłobka. Co przy tym ważne, a przy tym umyka, rodzina, w tym małe dziecko, to żywy organizm, który się zmienia. Zmienia się sytuacja w domu, dziecko choruje, nie chce chodzić do żłobka, czy innego miejsca opieki poza domem. Mama dziecka potrzebuje na trochę wychodzić z domu, by mieć kontakt z wyuczonym zawodem lub na studia, czy szkolenia i rodzina może wtedy potrzebować wsparcie z zewnątrz. W tych sprawach nadal dominuje myślenie schematyczne, jeśli nie ideologiczne.
- Skąd czerpiesz motywacją do dalszych działań w Związku?
- Dla mnie to przede wszystkim taka nieformalna grupa wsparcia. Kiedy słucham opowieści naszych wielodzietnych ojców i mam, działaczy, od razu mi lżej. Wszyscy mamy podobne problemy i podobne radości. Trochę dzięki temu wsparciu urodziło się nasze piąte dziecko Franek. Poza tym lubię sama o sobie decydować i mieć wpływ na rzeczywistość. Oczywiście świadomość, jak wiele naszych postulatów już zostało zrealizowanych też daje mi siłę i chęci do dalszej pracy.
Zobacz również: